rys. Daniel Baum |
Można
zaryzykować stwierdzenie, że w tytule tego filmu większość ludzi zawsze wstawia
słowo
"pamiętnik", "brudnopis" albo "czystopis",
ale nigdy nie chodzi o żadne z nich.
Tak więc „Rękopis
znaleziony w Saragossie”, mimo że jego tytuł bywa bardzo mylący, jest genialną
komedią z 1964 r. w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa, którą obejrzały setki
tysięcy widzów.
To prawda, że jest niesamowicie długi, ale to z
pewnością nie jest dłużyzna – a nawet chciałoby się rzec, że „szkoda, że nie
trwa jeszcze dłużej” albo „szkoda, że to nie serial”. W Polsce film
emitowany był w pełnej wersji trwającej 180 minut, ale jego sława sięgnęła
nawet daleko poza granice naszego kraju: film był emitowany w USA oraz Wielkiej
Brytanii, ale skrócono go do 152 i 125 minut.
Potwierdzeniem jego sukcesu i tego,
że przede wszystkim trzeba go zobaczyć, jest to, że w latach 90. Jerry Garcia, Martin
Scorsese i Francis Ford Coppola sfinansowali
remastering oryginalnej kopii filmu, który już odrestaurowany ukazał się na VHS
oraz DVD w 2001.
TAK! Ta komedia zwróciła uwagę gigantów hollywoodzkiego kina!
Co więcej, Martin Scorsese, Luis Buñuel, David Lynch, Lars von Trier, Harvey Keitel oraz pisarz Neil Gaiman uważają go za jeden z najwybitniejszych filmów kina światowego!
Has nakręcił „Rękopis...” według powieści hrabiego Jana Potockiego i opowiada w nim historię młodego oficer Alfonsa van Wordena, który zmierza do Madrytu, żeby objąć stanowisko kapitana w gwardii walońskiej.
Wbrew przestrogom swojej służby wybiera najkrótszą drogę, która wiedzie przez góry Sierra Morena. Góry mają podobno być siedliskiem duchów i żywych trupów. Alfons trafia do gospody, gdzie poznaje dwie mauretańskie księżniczki, które w jakimś celu przybyły do Hiszpanii (jak te księżniczki wyglądają... ach...).
Alfons przysięga kobietom, że nikomu nie wyjawi tajemnicy ich spotkania. Spędza z nimi noc, a nad ranem budzi się pod szubienicą braci Zoto. Błądząc natrafia na dom pustelnika, który opiekuje się obłąkanym Paszeko.
Kolejno swoje historie opowiadają
Alfons i Paszeko. Van Worden nocuje u pustelnika, a następnego dnia znów budzi
się pod szubienicą. Zostaje schwytany przez inkwizycję. Podczas tortur Alfonsa
wyswobadzają z rąk inkwizycji bracia Zoto i księżniczki. Alfons spotyka
następnie kabalistę i przywódcę Cyganów. Mnożą się kolejne opowieści, które w
zadziwiający sposób zaczynają się łączyć...
Choć komedia jest czarno-biała, a w tamtych czasach już regularnie kręcono filmy w pełni kolorowe, to Has zrobił to w pełni świadomie. Nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, że to jeszcze bardziej podbija efekt czarów i magii. Choć wisielcy, księżniczki i żywe trupy w kolorze mogliby wyglądać jeszcze bardziej groteskowo, to nie oni są tu na pierwszym planie. Główną rolę gra Zbyszek Cybulski, a obok niego, w ciągu 180 minut, pokazują się między innymi: Iga Cembrzyńska, Beata Tyszkiewicz, Elżbieta Czyżewska, Leon Niemczyk, Gustaw Holoubek, Janusz Kłosińki i Bogumił Kobiela.
Filmową Hiszpanię, a przede wszystkim
okolice Madrytu zagrały: Jura Krakowsko-Częstochowska, w okolice Olsztyna, okolice
Częstochowy, Wrocław i okolice Morskiego Oka – to tam wybudowano ogromne
dekoracje do scen madryckich, czyli plac Słońca, winiarnie, kościół i gospodę.
Kolejną ciekawostką jest to, że w filmie oprócz ludzi wystąpiły egzotyczne zwierzęta: tresowany sęp z Hamburga, czterometrowy pyton z warszawskiego zoo i cztery muły z Krakowa.
A Wy? Obejrzeliście „Rękopis...”? Może i Wam myli się jego tytuł?
„Pamiętnik... tfu.. Rękopis znaleziony w Sargossie” to komedia, o której można powiedzieć, że jeśli się jej nie widziało, to jest to na tej samej zasadzie, jak z jazdą nad morze. Być nad morzem i nie zamoczyć stóp w wodzie to jak nie być nad morzem w ogóle. Oglądać filmy z PRL-u, a nie widzieć „Rękopisu...” to jak nie znać polskiego kina!
I nie chodzi o światowy format tej komedii, ale przede wszystkim o to, że ona niesamowicie wciąga i budzi w widzach tęsknotę za dzieciństwem, kiedy to wierzyło się w te wszystkie duchy, zmory i potwory ;)
„Pamiętnik... tfu.. Rękopis znaleziony w Sargossie” to komedia, o której można powiedzieć, że jeśli się jej nie widziało, to jest to na tej samej zasadzie, jak z jazdą nad morze. Być nad morzem i nie zamoczyć stóp w wodzie to jak nie być nad morzem w ogóle. Oglądać filmy z PRL-u, a nie widzieć „Rękopisu...” to jak nie znać polskiego kina!
I nie chodzi o światowy format tej komedii, ale przede wszystkim o to, że ona niesamowicie wciąga i budzi w widzach tęsknotę za dzieciństwem, kiedy to wierzyło się w te wszystkie duchy, zmory i potwory ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz