czwartek, 29 maja 2014

To trzeba zobaczyć! (odc. 3): Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy


rys. Daniel Baum

Polacy są bardzo towarzyskim narodem. Chętnie spędzamy czas na mniej lub bardziej formalnych przyjęciach, bez względu na to, czy jest to impreza firmowa, grill, wesele, imieniny, czy pierwszy dzień wiosny. No właśnie – impreza firmowa... Choć współcześnie pewnie zdarzają się imprezy firmowe, na których jada się sushi i popija je drogim trunkiem rozmawiając o wizji firmy, notowaniach giełdowych i najlepszych miejscach do gry w golfa, to głęboko w ludzkiej (nie tylko polskiej) naturze leży odwieczne przekonanie, że „trzeba się razem napić”.

I w tym tonie zakrapianych alkoholem przyjęć przechodzimy dziś do kolejnego filmu w ramach naszego cyklu „To trzeba zobaczyć!”, który gorąco Wam polecamy. To „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy” z 1973 r. w reżyserii Jerzego Gruzy z plejadą polskich gwiazd kina PRL: Janem Himilsbachem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Leonem Niemczykiem, Olgierdem Łukaszewiczem.

Przyjęcie na dziesięć osób (plus trzech nie widać)
Dwóch pierwszych gwiazdorów, Himilsbacha i Maklakiewicza, mogliście zobaczyć już w dwóch wcześniej polecanych przez nas filmach:

„Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy”, niczym lewy albo prawy sierpowy, wali prosto w oczy paradoksami polskiego PRL-u, z których część chyba nie do końca jeszcze przeminęła. Panowie popijający piwo pod budką zabijają w ten sposób nadmiar czasu spowodowany bezrobociem. 

Sprzedawczyni z kiosku z piwem
Kolejka po piwo
Wszyscy się znają
Karolak (w tej roli Maklakiewicz), który utrzymuje się z pieniędzy matki, zdaje się lubić ten sport, ale jego sielankę przerywa milicyjny nakaz stawienia się w pośredniaku. Tam też pojawia się kierownik fabryki, który pilnie szuka dziesięciu chłopa do ciężkiej fizycznej pracy. 

Karolak z matką
Karolak szykuje się do wizyty w pośredniaku
Leon Niemczyk w roli kierownika
Leon Niemczyk w roli kierownika
Z oporami, ale jednak znajduje chętnych. Na miejscu okazuje się niestety, że nie dość, że robota jest bardzo niewdzięczna, to do tego słabo płatna, więc wszystkim, którzy wcześniej byli chętni albo załapali się przypadkiem, rzedną miny. Gdy chcą już zrezygnować, kierownik wraz z przewodniczącym rady zakładowej wpadają na prosty (i jak się okazuje, genialny) pomysł, który ma ich zmotywować – na koniec pracy zorganizują dla nich przyjęcie... 

Jak to przyjęcie wyglądało i czym się skończyło? Ci z Was, którzy ten film widzieli, już wiedzą, ale tym, którzy jeszcze nie widzieli, powiemy tylko jedno: to trzeba zobaczyć!

Przyjęcie na koniec pracy
Czy ktoś z Was kiedyś słyszał o takich rautach, jak ten z komedii „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy”? Różnią się czymś od współczesnych imprez firmowych? Nie pytamy o te z sushi i grą w golfa, bo i tak na takich nie bywamy, ale jeśli macie takie doświadczenia, to też się chętnie dowiemy. Może się okazać, że wcale tak bardzo się nie różnią od przyjęcia na dziesięć osób. Plus trzy, oczywiście ;)

Pozdrawiamy!
Studio Filmowe Hybrys

1 komentarz:

  1. takie spotkanie zaczynające się od oficjalnego przemówienia i okolicznego toastu a kończące się porządnym pijaństwem (niestety nie jest to pokazane ) to jedna ze scen w kultowym filmie KONSUL w reż. Mirosława Borka ze świetną rolą Piotra Fronczewskiego

    OdpowiedzUsuń