poniedziałek, 27 stycznia 2014

Brytyjska klęska pod Hłaską


Andrzej Fogiel, polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, śpiewak. Syn aktora, reżysera, dyrektora teatralnego i scenografa Aleksandra Fogla, którego stryjecznym bratem był śpiewak Mieczysław Fogg (a tak naprawdę też Fogiel).  

Mieczysław Fogg i Aleksander Fogiel
źródło: Studio Filmowe Hybrys
Łodzianin z wyboru. Występował na scenach łódzkich: Operetki, Teatru Muzycznego, Teatru Powszechnego oraz Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Od 1997 jest ponownie aktorem Teatru Muzycznego w Łodzi.
Andrzej Fogiel
źródło: Studio Filmowe Hybrys
Dziś wraz z Jarosławem Antoszczykiem wspomina swojego ojca, Aleksandra Fogla, i Marka Hłaskę. Przy okazji tego wywiadu zaglądamy do prywatnego archiwum zdjęciowego Foglów, które całkiem obszernie – dzięki życzliwości naszego gościa – tu udostępniamy. Na nigdzie niepublikowanych zdjęciach zobaczycie wiele znanych twarzy i to nie tylko tych z srebrnego ekranu i teatralnych afiszy!

Jarosław Antoszczyk: W jakich filmach opartych na tekstach Marka Hłaski brał udział Twój ojciec Aleksander Fogiel?
Andrzej Fogiel: Aleksander Fogiel, czyli mój ojciec, brał udział w filmie „Baza ludzi umarłych”. Był to chyba jedyny film Hłaski, w którym on grał, bo nie przypominam sobie, żeby grał w innych. W Lądku Zdroju były plenery, to były zimowe plenery. Ja nawet byłem tam dwa razy i muszę powiedzieć, że to była katorżnicza praca. Ludzie po pas brnęli w śniegu, w błocie, w zimnie. Te straszne amerykańskie samochody wojskowe, które tam były... Cały ten film to była po prostu droga przez mękę. Ale oni byli tak napaleni na ten film, bo scenariusz Hłaski był tak znakomity, że nie zważali. Ojciec mój miał później nawet początki białaczki, ponieważ się tam przeziębił. 
Aleksander Fogiel w "Bazie ludzi umarłych"
źródło: Studio Filmowe Hybrys
Hłasko napisał cudowny scenariusz. Oczywiście odciął się, nie przyznał się do filmu, może dlatego, że nie odpowiadała mu ani końcówka filmu, ani pewne sceny, które się tam znalazły. Niestety za film odpowiada reżyser, a nie autor książki, bo robi to scenarzysta. A jak pamiętam, chyba scenarzystą Hłasko nie był, ktoś inny robił scenariusz, nie wiem, czy nie sam reżyser robił scenariusz. Film podobał się szalenie, ale w owym okresie był kontrowersyjnym filmem, bardzo mocnym. Na zachodzie był mało znany, ale jakąś cudowną drogą dostał się do Anglii. Anglicy obejrzeli fragmenty tego filmu, przyjechali do Polski, obejrzeli cały ten film, bo ktoś im nadał, że mogą nakręcić ten film, oczywiście pod innym tytułem, z angielskimi aktorami. Gdy obejrzeli ten film, to powiedzieli, że niestety oni dziękują, ale lepszego filmu nie nakręcą.

J.A. Czy znałeś Marka Hłaskę osobiście, czy z relacji osób trzecich?
A.F.: Ja Marka Hłaskę znałem osobiście. Marek Hłasko chodził w amerykańskiej kurtce wojskowej, ściśniętej pasem. Był to dosyć osiłkowaty chłopak. Przychodził bardzo często na Aleje Ujadzdowskie 35 do Spatifu. Było takie powiedzenie, że Marek Hłasko przychodził do Spatifu, zamawiał parę wódek, a później głową kelnera rozbijał lustro. Na drugi dzień przychodził, przepraszał i robił to samo. I było takie powiedzenie, że wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko Hłasko nie przychodził do Spatifu przepraszać. To był ostry facet. Była taka książka, listy Hłaski do matki. Był w Stanach Zjednoczonych i mówi: mama, tutaj w Hollywood jedynym gojem jestem ja. Hłasko nie budził wcześniej takiego zainteresowania, dopiero jego twórczość i później filmy oparte na jego tekstach zadziałały na nas, ale było lekko za późno, bo kolegi Hłaski już właściwie nie było w kraju, także nie mogliśmy się z nim zobaczyć i mu podziękować.

"Człowiek z La Manchy": Andrzej Fogiel jako Sancho Pansa i Zbigniew Macias jako Don Kichot
źródło: Studio Filmowe Hybrys
J.A. Jakim człowiekiem był Marek Hłasko?
A.F.: Był porywczy, lubił ręczną robotę, nie przepuścił nikomu. Był łobuzem.



J.A. W jaki sposób teksty Marka Hłaski i realizowane według nich filmy różniły się od typowej twórczości socjalistycznego realizmu?
A.F.: Były w kontrze z realizmem socjalistycznym, nie zyskały takiego poklasku wśród rządzących, no bo przecież pokazywały prawdę, prawdę taką, jaką ona naprawdę była. On był szalenie obiektywny, naprawdę obiektywny. Pokazywał to, bo było. Dostrzegał przecież, jaka historia jest w tym kraju, co tu się dzieje, jak ludzie pracują, co jedzą, jak zarabiają i że nie wszyscy krzyczą, że jest fajnie. Co prawda, aktorzy w owym okresie nie mogli narzekać, wszyscy byli pod specjalnymi przywilejami. Wtedy państwo socjalistyczne zdawało sobie sprawę, że teatr, film to jest propaganda, to jest najsilniejsza forma walki ustrojowej. Jeżeli w filmie się pokazuje, że jest dobrze, to trzy czwarte Polaków wierzy, że jest dobrze. Do tego służyła wtedy prasa, radio i telewizja. Filmy, które były realizowane na kanwie jego opowiadań, nie były takie jak on by chciał. Dlatego się od nich odcinał. Na przykład nigdy by nie puszczono „Bazy ludzi umarłych” gdyby film zrobiono tak, jak chciał Hłasko. To poszłoby na półki i leżałoby dwadzieścia, trzydzieści lat i nigdy by tego filmu nie pokazali. Dlatego on się odciął od tego i dlatego ten film poszedł. Hłasko był personą non grata w tym kraju, jak Herbert. U nas nie kochali takich ludzi tutaj, którzy walili prosto z mostu. No to co, że wypił te trzy głębsze, nie bał się powiedzieć tego.
Aleksander Fogiel na zdjęciu z dedykacją dla syna
źródło: Studio Filmowe Hybrys
J.A. Czy twórczość Marka Hłaski miała wpływ na polskie kino?
A.F.: O, tak. Na kino lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych oczywiście że tak. Sam Hłasko i jego filmy wpłynęły na Kutza, który nakręcił film „Nikt nie woła”. To film o ziemiach zachodnich, gdzie mój ojciec grał kloszarda. W tym wszystkim czuło się klimat Hłaski. Ci ludzie byli pod dużym wpływem jego literatury, to się czytało wtedy po prostu. Kutz się wychował na literaturze Hłaski, ona była literaturą szalenie komunikatywną, taką refleksyjną, ale prostą. On walił prosto z mostu, on się nie patyczkował. To była pierwsza literatura, z którą się zetknąłem, tak ostra i bezkompromisowa. Nie było tam owijania w bawełnę, mówienia czegoś przez coś. Dlatego ludzie, którzy reżyserowali te filmy, musieli tak kombinować żeby się nie obraził Hłasko, ale żeby to poszło. Petelski był wychowany na tej starej dobrej szkole reżyserów i dlatego zrobił ten film tak, jak zrobił i za to trzeba mu postawić szóstkę.
Andrzej Fogiel i Andrzej Herder w "Kierunku Berlin"
źródło: Studio Filmowe Hybrys
Aleksander Fogiel jako Maćko z Bogdańca w "Krzyżakach"
Niebawem pokażemy Wam jeszcze więcej zdjęć i materiałów filmowych z prywatnego archiwum klanu Foglów, które nie były dotąd nigdzie publikowane. Zobaczycie na nich wiele znanych twarzy i to nie tylko tych z srebrnego ekranu i teatralnych afiszy...

Pozdrawiamy!
Studio Filmowe Hybrys


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz